Relacja z wyjazdu do Grodna

Dzieli nas mniej, niż 300 kilometrów, a mimo to wjeżdżając do Grodna wjechaliśmy do innego świata i innej epoki.

Inny czas, nie tylko ten fizyczny (dwie godziny różnicy), inna waluta, inny ustrój polityczny.Zarazem brak nieprzyzwoitych, krzykliwych reklam, których przekaz upokarza ludzi, i szybkiego warszawskiego tempa. Wydaje się, że mieszkańcy Grodna uśmiechają się dłużej, są bardziej serdeczni, mają więcej czasu dla siebie nawzajem i są mniej zabiegani.

Nasza dziewięcioosobowa grupa odwiedziła „siostrzany” zbór w Grodnie w dniach 28.11-30.11.14.
Długo odwlekana wizyta, ale prowadzona „niewidzialną ręką” za kulisami zewnętrznych wydarzeń.
Białoruś przywitała nas pierwszą odsłoną zimy: biel śniegu ozłocona słońcem.
Zza szyby samochodu obserwowaliśmy piękne widoki. Najpierw przyroda w zimowym odzieniu, a następnie miasto Grodno, przypominające swym charakterem i architekturą polskie wschodnie miasta.
Grodno znajduje się tuż przy białoruskiej granicy, liczy około 400 000 mieszkańców, przecina je opisywana w literaturze pięknej, malownicza rzeka Niemen.
Polacy kojarzą Grodno z postacią Elizy Orzeszkowej, która bardzo chlubnie zapisała się na kartach historii tego miasta. Kiedy pewnego razu miasto prawie w całości spłonęło, pani Orzeszkowa użyła swoich wpływowych znajomości do zebrania funduszy w celu odbudowy miasta.
Mieszkańcy odwdzięczyli się jej okazując wielki szacunek i nie hałasując w pobliżu jej domu, który zachował się do dnia dzisiejszego, i mieści się przy jednej z głównych ulic.
Wspaniały przykład obywatelskiej odpowiedzialności za swoje otoczenie i poczucia sprawiedliwości w sytuacji kryzysowej.

Zwiedzaliśmy miasto przez dłuższy czas, zmęczenie się gdzieś ulotniło, a słońce umilało dziarski spacer. Wspięliśmy się na stromą skarpę nad Niemnem, podziwiając panoramę miasta i uwieczniliśmy tą ulotną chwilę wspólną fotografią.
Naszej polskiej grupie towarzyszył pastor zboru w Grodnie:
Jura Bulkowski oraz kilka młodych ludzi ze zboru. Od momentu spotkania z przyjaciółmi z Grodna właściwie się nie rozstawaliśmy przez całą sobotę.
Zjedliśmy wspólnie kolację w miłej restauracji w starej części miasta.
Następnie pojechaliśmy do zboru, gdzie większość z nas była zakwaterowana.

Wyczerpani długim spacerem, a niektórzy z nas poranną podróżą z Polski, odczuwaliśmy senność. Jednak pierwszym cudem Boga w Grodnie było ożywienie nas poprzez Słowo.
Jura przeczytał historię z trzeciego rozdziału księgi Daniela o Szadraku, Miszaku i Abednego.
Przypomnieliśmy sobie, że to nie potężny władca Nabukadnezer triumfował w tej historii, ale Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, który wyzwolił żydowskich młodzieńców z okrutnej ręki despotycznego władcy.
Na końcu zaś, to ów władca wyznał, że to bóg Izraela jest Bogiem!
Czy to właśnie to Słowo nas dźwignęło?
W każdym razie po czasie dzielenia się różnymi świadectwami o mocy Bożej w naszym życiu, wznieśliśmy wspólne modlitwy, a następnie kontynuowaliśmy społeczność do późnych godzin wieczornych.
Nasi gospodarze upiekli wspaniałą pizzę i rozmowy jeszcze długo trwały.

Budynek, w którym znajduje się zbór przypomina duży dom mieszkalny z kilkoma pokojami gościnnymi, a jego „sercem” jest miejsce wspólnych nabożeństw.
Nazajutrz w tym właśnie centralnym miejscu spotkała się grupa polska i białoruska, aby wspólnie uhonorować Boga. Odśpiewaliśmy kilka pieśni, projektor wyświetlał słowa po polsku i po rosyjsku. Chór był dwujęzyczny. Nasze głosy się połączyły i uniosły w górę.
Zarazem na ścianie pojawił się obraz z projektora przedstawiający żniwa w pełni lata. Być może to zwiastun duchowych owoców dla zboru w Grodnie?
Następnie nasza polska grupa usłużyła w czasie nabożeństwa. Ela starannie przygotowała kilkujęzyczny zestaw pieśni uwielbiających Boga.
Próby odbywały się w zborze w Aninie na długo przed wyjazdem do Grodna.
Śpiewaliśmy pieśni po rosyjsku, polsku, hebrajsku i szwedzku.
Dlaczego po hebrajsku? Otóż Grodno przedwojenne było miastem, w którym przeważała społeczność żydowska (prawie 60% mieszkańców), w większości wymordowana w czasie drugiej wojny światowej. W mieście jest upamiętniony obszar, gdzie znajdowało się getto, i nadal istnieje synagoga, uczęszczana już tylko przez nielicznych.
Zaśpiewaliśmy pieśń pod tytułem: „Lemaan Cijon” („Ze względu na Syjon”). Słowa pieśni to cytat z proroka Izajasza (rozdział 62:1): Ze względu na Syjon nie będę milczał i ze względu na Jeruzalem nie spocznę, dopóki nie wzejdzie jak jasność jego sprawiedliwość i nie zapłonie jego zbawienie jak pochodnia.
Pieśń przypomina o tym, jak Bóg patrzy na swoje miasto, na górę Syjon i na swój lud, jakie uczucia dominują w Jego sercu.
I że postawił stróżów na murach Jerozolimy, aby nie dali Mu spokoju, dopóki Jerozolima nie będzie sławna na całej ziemi.
Tomek zaśpiewał bardzo przejmującą i poruszającą serce pieśń o Jezusie w języku szwedzkim.
Olgierd i Jola składali świadectwa o Bożych cudach i Jego działaniu w ich życiu.
Tomek podbudował zbór dobrym kazaniem wypełnionym Słowem Bożym.
Aleksander jedyny spośród nas, który pochodzi z Białorusi, tłumaczył kazanie na rosyjski i w wielu sprawach służył praktyczną pomocą.
Mały Szymon, Dominik, Filip i Tolek pięknie śpiewali i byli wielką zachętą dla nas wszystkich.
Gdyby przyjrzeć się nam z boku: byliśmy jak cegiełki w budowli.
Każdy wykonywał najlepiej jak potrafił swoje zadanie. A Bóg przyznał się do tego i niech Jemu płynie z tego chwała!
Po nabożeństwie rozmawialiśmy z naszymi gospodarzami. Dla większości z nas byli to obcy ludzie, których widzieliśmy po raz pierwszy w życiu.
A jednak to, co najważniejsze nas łączyło: nie naturalne pokrewieństwo, lecz więzy krwi Jezusa.
Niektórzy z nas narodzili się na nowo na Uralu lub w innych miejscach w Rosji, na Białorusi, w Polsce, a nawet w Szwecji i w Nowym Jorku. A panowała atmosfera rodzinna. To taki przedsmak Królestwa Bożego.
Bóg ma uniwersalne cele, cały czas posuwa się naprzód i poszerza swoje panowanie na coraz to nowych obszarach.
A my spotykamy naszą duchową rodzinę w najbardziej niebywałych miejscach. Bo jak brzmią słowa jednej z pieśni, którą śpiewaliśmy: Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, czy ucisk, czy prześladowanie, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy miecz?
Na przeciwko synagogi w Grodnie mieści się remiza strażacka, a na froncie budynku znajduje się kolorowy fresk, na którym uwidoczniona jest między innymi postać kobiety w mundurze, która ma twarz Mona Lisy. Znajome zadumanie na jej twarzy. W takim nastroju zadumania opuszczaliśmy Grodno.
Być może Bóg właśnie otwiera drzwi do nowej owocnej służby? Gdzieś w głębi serc nadal rozbrzmiewały słowa rosyjskiej pieśni:

I patamu ja paju i radujus
Piesniu paju i radujus
Slawliu Boga silnawa majewo

(oprac.  Jola Wilk)